Adam Buczek: Wyzwania nieodłącznym elementem zawodu trenera
Rozmowa z trenerem drugiego zespołu KGHM Zagłębia, Adamem Buczkiem, to świetna okazja do lepszego poznania tego doświadczonego szkoleniowca. O niecałych dwóch medalach Młodej Ekstraklasy, pomyśle na zespół rezerw i stawianiu sobie coraz to większych wyzwań. Zapraszamy do lektury!
1 gru 2018 21:48
Fot. Tomasz Folta
Autor AP KGHM Zagłębie
Udostępnij
Akademia
Pana początki w Zagłębiu można podzielić na dwa etapy. Pierwszy w roli zawodnika, drugi w roli trenera. Jakie ma Pan wspomnienia z okresu bycia piłkarzem Zagłębia?
- Moje początki zawodnicze w Zagłębiu, to tak naprawdę epizod do bycia w kadrze pierwszego zespołu. Pamiętam, że przeszedłem z Lubina na rok do Rokity Brzeg Dolny, po tym wróciłem i pojechałem na obóz pierwszego zespołu do trenera Topolskiego. Po tym na dobre zaczęła się moja historia wypożyczeń do klubów trzecioligowych. Mirex Prochowice, Górnik Polkowice, Chrobry Głogów, Iskra Kochlice. Wszystko kręciło się w okolicach Lubina ze względu na to, że zaraz po skończeniu technikum górniczego rozpocząłem studia na wrocławskim AWF i bardzo ważne dla mnie było ich ukończenie. To było też powodem, dla którego nie przyjąłem możliwości żadnego dalszego wyjazdu.
Żałuje Pan?
- Czy żałuję? Nie wiem, bo dzisiaj też robię to, co lubię. Może więcej bym się najeździł po Polsce, poszukał swojego szczęścia, nie wiadomo jakby to było. Zostałem tutaj, grałem w piłkę na trawie na poziomie dawnej trzeciej ligi oraz przez bardzo długi czas na poziomie Ekstraklasy w futsalu. Kontynuując naukę na AWF zostałem trenerem i tak to trwa do dzisiaj.
Ile miał Pan lat, kiedy został trenerem?
- W wieku 26 lat, dzięki trenerowi Januszowi Rakowi i Januszowi Stańczykowi, rozpocząłem pracę w charakterze szkoleniowca z grupami młodzieżowymi Zagłębia. O ile mnie pamięć nie myli był to 2005 rok.
Jak wspomina Pan te początki?
- Bardzo fajnie. To była moja pierwsza praca, z rocznikiem '94, więc z małymi chłopcami. Odkąd pamiętam chciałem iść na AWF, chciałem być trenerem. Marzenie, z kategorii tych, które jednocześnie już spełniłem, ale i spełniam nadal. Bycie trenerem to zawód, który wymaga nieustającego rozwoju.
Od dziecka marzył Pan o byciu szkoleniowcem, czy ta myśl pojawiła się dopiero na jakimś etapie bycia piłkarzem?
- Ta myśl pojawiła się jeszcze za dzieciaka. Zawsze mówiłem, że najpierw będę piłkarzem, a potem będę trenerem. Może moja przygoda z piłką nożną, jako piłkarza, nie poszybowała na najwyższe poziomy, ale nie jest tak, że czegoś żałuję. Pozmieniało mi się nieco w głowie, jak miałem 19 lat. Wtedy też doznałem poważnej kontuzji kolana i co prawda wróciłem później do grania, ale z tyłu głowy pozostawała myśl, co będę robił, jak to kolano całkowicie odmówi współpracy. Zawsze mówiłem mamie, że po co mi matura, jak ja będę grał w piłkę. Po tej kontuzji nastawienie było juz zupełnie inne.
Ma Pan dopiero 40 lat, a doświadczenie trenerskie już pokaźne. Sukcesy na koncie są, w tym Mistrzostwa Polski Juniorów i Młodej Ekstraklasy. Mówiąc o sukcesach w tej drugiej kategorii muszę zapytać - zdobył Pan z nimi jeden czy półtora medalu?
- (śmiech) Rzeczywiście, kiedyś w jakimś wywiadzie powiedziałem, że zdobyłem półtora medalu. Ja pod koniec drugiego, mistrzowskiego roku Młodej Ekstraklasy, odszedłem do sztabu Jana Urbana. Tomek Bożyczko przejął moją rolę, ale miał trudną sytuację, bo nie byliśmy pierwsi, więc dokonał naprawdę świetnej rzeczy, zdobywając z zespołem Mistrzostwo Polski. Więc wracając do pytania, można powiedzieć, że z Zagłębiem w Młodej Ekstraklasie zdobyłem półtorej medalu.
Jak wyglądała droga do pierwszego medalu z Młodą Ekstraklasą?
- Tego nikt w ogóle nie planował. Wszystko rozpoczęło się w trzeciej lidze, gdzie zostałem trenerem rezerw w 2008 roku i graliśmy w lidze dolnośląsko-lubuskiej. Byliśmy bardzo młodym składem, z wieloma chłopakami w wieku juniora. Ta trzecia liga nie była tak mocna jak dzisiaj, ale zdobyliśmy tam trzecie miejsce. Najważniejsze w tym było to, że chłopcy mieli wtedy takie przetarcie z seniorską piłką. Później Ci sami chłopcy pojechali z Andrzejem Turkowskim, jako pierwszym trenerem, Tomkiem Bożyczko i ze mną na Mistrzostwa Polski do Iławy i tam był ten pierwszy sukces - Mistrzostwo Polski Juniorów Starszych zdobyte przez Zagłębie Lubin. Była to taka można powiedzieć "złota ekipa", która ciągnęła dalsze swoje sukcesy. Dwa razy z rzędu Mistrzostwo Młodej Ekstraklasy, a po drodze kolejne Mistrzostwo Polski Juniorów Starszych. Nikt wcześniej nie zakładał tych sukcesów, ale piękna historia młodzieżowego sportu zapisała się wtedy w annałach.
Pracował Pan z zawodnikami, którzy w wieku nastoletnim zapowiadali się na bardzo dobrych piłkarzy, jednakże na pokładanych nadziejach się skończyło. Z czego to wynika?
- Myślę, że każda historia jest inna. Różne czynniki mają na to wpływ, że niektórzy idą dalej, a niektórzy nie. Nieraz to jest zdrowie, nieraz szczęście, a nieraz kwestia determinacji i wytrwałości. Nie możemy tego generalizować. Główną przyczynę mogą stanowić czynniki zewnętrzne, ale też może być to wina tylko samego zawodnika.
Jakie są różnice, porównując trenowanie zespołów młodzieżowych i seniorskich?
- Jest inna gra. Jest trochę twardsza. Porównując nawet z obecną trzecią ligą, w niektórych zespołach pojawiają się zawodnicy, którzy mają przeszłość w Ekstraklasie, w pierwszej i drugiej lidze. Pomimo tego, że często mają mniej sił od tych młodych chłopaków, to przeważają pod kątem doświadczenia i boiskowej ogłady. Ciekawa fuzja. Ci młodzi chłopcy, którzy trafiają do seniorskiej piłki mogą bardzo dużo na tym zyskać, mocno się rozwinąć, chociaż z drugiej strony też trzeba wyczuć, kto jest na taki krok gotowy, żeby nie być niecierpliwym i pozwolić temu młodemu człowiekowi dojrzeć do takiego grania. Tak jak w przypadku juniorów typu Łukasza Poręby, który już zadebiutował w Ekstraklasie. Jest Adam Borkowski, Kamil Piątkowski i są kolejni, którzy mają predyspozycje i dalej pracując, czekają na możliwości występów na wyższych poziomach rozgrywkowych. To nie jest proste zadanie, ocenić kto jest gotowy na pójście poziom wyżej. Nie ma recepty na to, jak przekazać zawodnika z piłki juniorskiej, do seniorskiej, żeby nadal się rozwijał.
Na ile można przygotować juniora do wejścia w dorosłą piłkę?
- Przede wszystkim trzeba pamiętać, że naturalnym jest zjawisko, kiedy młody zawodnik, wkraczający do piłki seniorskiej, popełnia błędy. W naszym przypadku, na poziomie trzecioligowym, my jesteśmy na to przygotowani i po to ta obecność w lidze jest, ale już inne kluby grają o coś. To są kluby, które chcą grać o awans, jest presja na wynik. My wiemy o tym, że przychodzi młody zawodnik do rezerw KGHM Zagłębia i on będzie popełniał błędy. Myślę, że taka jest kolej rzeczy. Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Specyfika sportu jest taka, że młodzi chłopcy w akademii ciężko pracują na to, żeby dojść do poziomu Ekstraklasy. Jak się wychodzi na boisko, to piękno sportu polega na nieprzewidywalności, na tym, że mogą pojawić się piękne chwile, ale również słabsze momenty, błędy i gorycz porażki. Trzeba sobie z tym radzić i wyrabiać też sobie charakter, uczciwie przyglądając się swojej pracy. To nie jest łatwe. Myślę, że naszych juniorów, naszą młodzież, powinniśmy wszyscy wspierać. Oni się uczą, oni mają prawo popełniać błędy. Uważam, że każdy zawodnik zawsze wychodzi na boisko z chęcią wygranej, ale przeciwnik wychodzi z takim samym nastawieniem, więc wynik może być różny.
Co było powodem, dla którego zdecydował się Pan na samodzielną pracę w Górniku Polkowice?
- Chęć zdobycia uprawnień, które obecnie posiadam. W tamtych czasach jednym z wyznaczników dostania się na kurs UEFA PRO było samodzielne prowadzenie drugoligowego zespołu. Pojawił się taki moment, że Zagłębie współpracowało z Polkowicami. gdzie była druga liga, więc bardzo chętnie przyjąłem taką propozycję.
Po tym wrócił Pan do Zagłębia, ale już w roli asystenta trenera Hapala.
- Przed odejściem też byłem asystentem Pawła Hapala, więc odszedłem z jego sztabu, żeby po roku tam wrócić. Natomiast zaszło dużo zmian, to była całkowicie nowa drużyna. Z tego co pamiętam odeszło chyba 12 zawodników i trzeba było od nowa budować drużynę.
Zmiany w Zagłębiu to jedno, ale dostrzegał Pan zamiany u siebie, po roku spędzonym w Polkowicach?
- To jest zupełnie inna praca, inna rola niż bycie asystentem. Te dwie funkcje zupełnie się od siebie różnią, chociażby pod względem odpowiedzialności za kadrę i za wynik. Dla mnie ten rok samodzielnej pracy z zawodnikami, z którymi się odnosiło sukcesy rok wcześniej, bo tam poszło mnóstwo zawodników ze "złotej ekipy", to była w pewnym sensie kontynuacja pracy z Zagłębia.
Po zwolnieniu trenera Pawła Hapala, prowadził Pan pierwszą drużynę Zagłębia przez osiem spotkań. Najważniejsze wspomnienie z tamtego okresu?
- Pierwszy mecz z Lechem Poznań, który graliśmy na własnym stadionie, przy niemal pełnych trybunach. Z całego tego czasu nazbierało się wiele fajnych wspomnień, dużo ciekawych doświadczeń i wiele nauki. Tego, co przeszedłem przez te osiem spotkań, nie da się wyuczyć z książek czy na studiach. Tam możesz znaleźć jedynie namiastkę tego, z czym wiąże się samodzielna praca.
Szkoła życia?
- Kolejna (śmiech). Ale wtedy już takie wrzucenie na najgłębszą wodę.
Lubi Pan stawiać sobie wyzwania.
- Trochę tak, ale chyba na tym polega specyfika sportu. Stawianie sobie odważnych celów i mierzenie wysoko, to nieodłączne elementy rozwoju. Uważam, że gdybym nie przeżył tego, co przeżyłem przez te kilka lat, w różnych klubach i w otoczeniu różnych ludzi, to nie byłbym tym, kim jestem dzisiaj. Wszystkie te doświadczenia, zarówno lepsze, jak i gorsze, były potrzebne i są dla mnie wartościowe, bo pomogły mi wyciągnąć wnioski, odrobić lekcje i pójść naprzód. Nabrałem dystansu i jeszcze mocniej stąpam dziś po ziemi.
Z perspektywy czasu, zrobiłby Pan wtedy coś inaczej?
- Zawsze staram się pracować jak najlepiej, choć nie ma rzeczy, których nie dałoby się ulepszyć. Nie byliśmy wtedy w łatwej sytuacji, ale z ówczesnym sztabem, Piotrem Błauciakiem i Jackiem Ilnickim, robiliśmy wszystko najlepiej, jak potrafiliśmy, żeby ta drużyna dawała kibicom radość.
Odczuwał Pan presję? Była trema?
- Była presja, choć nie w takim paraliżującym stopniu. Najbardziej odczułem chyba szum medialny, który się w tym czasie pojawił, bo dużo tego było. To, co czułem to nie tyle była presja, co odpowiedzialność, za to, że byłem chłopakiem stąd, który dostał możliwość pracy z pierwszym zespołem. Dla mnie ta odpowiedzialność była na pierwszym miejscu.
Po ośmiu spotkaniach, w których prowadził Pan pierwszy zespół, nadeszły zmiany.
- Tak, przyszedł trener Orest Lenczyk, który zastąpił mnie na stanowisku pierwszego trenera, ja przeszedłem na stanowisko asystenta. Po zakończeniu pracy z tym szkoleniowcem, przez rok pracowałem w akademii z rocznikiem '99 i po roku poszedłem do Bełchatowa, gdzie był trener Rafał Ulatowski. Zadzwonił, zaproponował mi współpracę, którą przyjąłem patrząc przez pryzmat zdobycia kolejnego, cennego doświadczenia na pierwszoligowym poziomie. Była to trudna decyzja, związana z wyjazdem z domu. Zostawienie swoich najbliższych było dla mnie bardzo ciężkiej, bo rodzina jest dla mnie najważniejsza.
Po Bełchatowie była część sezonu w Polkowicach i później Wisła Puławy.
- Tak, do Polkowic przeszedłem jakoś w październiku, by poprowadzić zespół do końca rundy, przez 7 kolejek. Po czym pojawiła się propozycja z Wisły Puławy, która grała na poziomie pierwszej ligi i była na miejscu spadkowym.
Czyli kolejne wyzwanie?
- (śmiech) Zgadza się. Niestety, mimo walki do samego końca, nie utrzymaliśmy się w pierwszej lidze, tak więc tu przechodzimy do tej ciemnej strony mojej pracy trenera. Mówiliśmy wcześniej o sukcesach, ale jak widać były też trudne momenty, kawał ciężkiej pracy, której efekt nie był pomyślny. Praca w Bełchatowie i w Puławach nie kojarzy się z sukcesami, a wręcz z porażkami. Ten przerywnik z Polkowicami był udany, bo na 7 rozegranych kolejek 6 wygraliśmy, ale jak widać nie zawsze jest różowo. Czy można uniknąć porażek? Nie wiem. Natomiast wiem, że można wyciągnąć z nich jakieś lekcje, które będą procentować w przyszłości. Trzeba zachować w tym dystans, żeby nie przestawać się uczyć.
Po Puławach był już Lubin. Dziś razem z drugim trenerem, Jarosławem Krzyżanowskim, prowadzi Pan drugą drużynę KGHM Zagłębia. Jak się dogadujecie?
- Bardzo dobrze. Nie można nas dzielić na pierwszego i drugiego trenera, bo każdy z nas ma swoje mocne strony, swoje spojrzenie na trening, na zespół i to się uzupełnia. Jarek ma bardzo duże doświadczenie boiskowe, grał zarówno w Polsce, jak i za granicą, więc ta współpraca nam się bardzo fajnie układa.
Jaki macie pomysł na ten zespół?
- Ważne jest dla nas, żeby nasza wizja, nasz zamysł, był spójny z systemem akademii. Tak pracujemy, trenujemy i gramy. Zawodnicy, którzy grają w naszej drużynie mają dzięki temu naturalne przejście. Musimy liczyć się z tym, że specyfika zespołu rezerw jest taka, że trzeba w spójny sposób połączyć młodych chłopaków z AP wraz z dorosłymi, doświadczonymi zawodnikami KGHM Zagłębia. Wynik jest, zajmujemy obecnie drugie miejsce w tabeli, ale przede wszystkim cieszy nas gra prezentowana podczas większości spotkań. Zaangażowanie ze strony zawodników jest na wysokim poziomie, mają chęci, chcą wygrywać.
Trzecia liga to dobre przetarcie dla chłopaków z akademii?
- Liga, w której gramy jest naprawdę solidna. Występuje dużo mocnych zespołów, z doświadczonymi zawodnikami w szeregach i żaden mecz nie był dla nas łatwy. Myślę, że to dobry poziom dla naszych chłopaków.
Na ile istotna jest współpraca z trenerami zespołu U-18?
- Jest bardzo ważna. Głównym zadaniem trenerów najstarszych roczników akademii, jest umożliwianie najlepszym zawodnikom rozwijania swoich umiejętności na wyższych poziomach. W zespole rezerw jest dość duża rotacja, między zawodnikami schodzącymi z pierwszej drużyny, a tymi z drużyny U-21 i U-18. Naszym zadaniem jest to umiejętnie zgrać.
Jakie sobie stawiacie cele jako drużyna?
- Wiele osób o to pyta. My sobie założyliśmy najważniejszą rzecz - wychodzić na mecz i grać jak najlepiej w piłkę. Celem jest, żeby zawodnicy wykorzystywali swoje umiejętności. Chcemy wygrywać, jak każdy, ale ważniejsze jest ogrywanie się i zdobywanie boiskowego doświadczenia. Mamy plan, rozpisane wszystkie etapy do przepracowania, ale skupiamy się na tym, co nadejdzie w najbliższym czasie - kolejny trening, kolejny mecz. Chcemy wygrywać w swoim stylu. Nadrzędnym celem moim i Jarka Krzyżanowskiego jest dostarczanie wartościowych zawodników do pierwszego zespołu, ku temu wszystkie działania akademii są kierowane.